Reportaż “4 the People from the People”


Autor: Aleksandra Kolasiewicz

linie 19 marca o godzinie 19:30, czyli zgodnie z planem, otworzyły się drzwi poznańskiego klubu Blue Note. Sala nieśmiało zaczęła wypełniać się mozaiką kolorów, uśmiechów, a w powietrzu unosiło się, tak dobrze nam wszystkim znane, uczucie zniecierpliwienia i oczekiwania na rozpoczęcie koncertu.

„Nie ma definicji podobno”

Pierwszą formacją, która pojawiła się na scenie, było Streetworkerz. I choć z autopsji wiemy, że początki nie porywają publiczności do szczególnej zabawy, w tym wypadku ta zasada wydawała się nie mieć zastosowania. Naładowani ogromną energią frontmani- Zaginiony i Nieuk, sprawili, że większa część przybyłych odstąpiła swoje stoliki i zaczęła się bujać w rytm płynącej z głośników muzyki. Mocne słowa, mocne porównania, choćby takie do twórczości Gombrowicza, udowodniły mi tylko, że polska scena hip-hopowa może mieć w sobie trochę więcej potencjału, aniżeli taki, jaki ukazują polskie stereotypy. Chłopaki ze Streetworkerz zasugerowali już w piosence, że „Nie ma definicji podobno”… Trudno się nie zgodzić. Ja, na przykład, nie potrafię ich zaszufladkować i nie będę nawet próbować. Dla mnie mogą śpiewać, że „miłość jest pedałem”, bo w momencie, kiedy słyszę racjonalne wytłumaczenie tej frazy, zauważam drugie dno, a instynkt podpowiada mi, że pod niebieskim ortalionem spodni czy papierową torbą na głowie (to z pewnością wyróżniało zespół na tle innych) kryją się niesztampowe poglądy, nietuzinkowi ludzie. A na dodatek zgodzili się wystąpić charytatywnie, zrzekając się „doli”.

PROFesjonalnie inaczej

Po warszawskiej „nucie” przyszła kolej na poznański akcent. Spokojny, wyluzowany, w czarnej kurtce, czapce i z papierosem w dłoni. Oparty o bar, niczym zwykły słuchacz, dla niewtajemniczonych zupełnie nierozpoznawalny. Piszę o Profie, artyście, który ujął mnie swoją prostotą, swoim Nie-Będę-Się-Wyróżniał. Zapytany, dlaczego jest właśnie tu i teraz, co prawda w swoim mieście, jednakże na koncercie charytatywnym, odpowiada, że zadzwonił do niego dnia pięknego kolega Groch, a on nie musiał się długo zastanawiać… Drodzy Państwo, ja, niżej podpisana stwierdzam, że Najlepszy Podziemny Artysta 2007 to, w moim czysto subiektywnym odczuciu, największe zaskoczenie tego koncertu. Pozytywne oczywiście.

Poznań, mamy gościa

Peerzet. „Poznań, mamy gościa, mamy, mamy gościa!”- powtarzali chórem wierni fani pod sceną. Bomba eksplodowała. Był to niewątpliwie jeden z bardziej energicznych koncertów pamiętnego piątku. „Rączki, rączki!”, zakrzyknął Peerzet i wszyscy, na komendę, unieśli je do góry. Zebrani „u stóp” artysty wydawali się być znawcami jego tekstów, a jak się później okazało, co niektórzy spośród nich na koncert zawitali tylko i wyłącznie ze względu na jego obecność. Nie mogli się rozczarować, gdyż po solidnej dawce muzyki Peerzet wmieszał się w publiczność i wdawał się w żywe dyskusje.

Pod młotek!

Czas na chwilę odpoczynku, czas na aukcję. Obyła się ona tuż po koncercie Peerzeta. Atrybuty licytacyjne, typu młotek- brak. I dobrze! Aukcje rozgrzewały i do kupna namawiały bowiem sugestywne nawoływania Qesta i Enrikle, a organizatorzy, dumnie pokazując kolejne przedmioty, podarowane przez artystów, uśmiechali się ochoczo. Płyty, plakaty i koszulki- a to wszystko oprawione podpisami ww. powędrowały do dobrych ludzi, którzy wyskrobali ze swoich portfeli spore, w mojej subiektywnej ocenie, kwoty, by wspomóc podopiecznych Towarzystwa Osób Niesłyszących w Poznaniu- Magdę, Jolę, Kacpra I Sarę.

Pysk w pysk

Jako danie główne, choć nie mniej smaczne dla wytrawnych smakoszy obecnych na koncercie niż te serwowane uprzednio, wystąpił Pyskaty, w ramach swojej trasy koncertowej Pysk w Pysk. Po początkowych zawirowaniach i problemach z nagłośnieniem (co po jego koncercie uznałam jednak za istotną przeszkodę) dosłownie okupował scenę, w niewoli słownej trzymając fanów, którzy mimo późnej pory żywo gestykulowali i wykrzykiwali teksty. Rzecz mocna, majstersztyk ekspresjonizmu i wyczucia. Nie wypada nawet dłużej opisywać jego występu, popadając w szczegóły. Dlaczego? Otóż wydaje mi się Pyskaty na tyle cwaną postacią, iż dba, choćby nieświadomie, o wielowymiarowość swoich występów i mogę być pewna, że kolejny, będzie równie mocny i trudny do zrelacjonowania. Dla każdego szanującego się fana tego gatunku niech będzie zatem koncert Pyskatego priorytetem na następne wiosenne tygodnie.

Koniec i bomba

…kto nie słuchał, ten trąba! To nie ostracyzm w stronę wszystkich nieobecnych na koncercie. To wyraz zazdrości, którą powinni oni czuć. Koncert należał bowiem do udanych i choć Blue Note nie zapełnił się po brzegi (co miało z pewnością jedną najistotniejszą zaletę- możliwość oddychania!), to panowała w nim przyjacielska atmosfera i myśl, że „moje” pieniądze mogą spełnić marzenia nie jednego, a aż czterech wspaniałych dzieciaków, dla których los nie okazał się litościwy. Wielkie dzięki!

…dowiedz się więcej na temat koncertu!